Tegoroczny CZAK odbył się w dniach
od 18.08.2010. do 22.08.2010 r. w Elblągu. Właściwie to był jeszcze tzw. dzień
przedzlotowy ale ponieważ byłem we właściwym terminie, chciałbym przekazać parę
słów o tym jak odebrałem tą imprezę. Na pierwszy spacer wybraliśmy się zaraz z
samego rana. Trafił nam się niestety przewodnik o bardzo cichym głosie, tak że
gdy chciało się coś dowiedzieć trzeba było trzymać się bardzo blisko niego. Mimo
to sporo dowiedziałem się o Elblągu, w którym byłem po raz pierwszy. Zobaczyłem
rzecz niezwykłą, "stare-nowe" miasto. Ponieważ niewiele obiektów przetrwało
czasy II wojny światowej i późniejszej akcji pod nazwą "cała Polska odbuduje
stolicę", jest tutaj dużo przestrzeni, którą zapełnia się dzisiaj nowo
wznoszonymi obiektami, zachowując dawny układ architektoniczny i w miarę
możliwości naśladując starą zabudowę. Takie postępowanie przynosi jednak
konkretne efekty. Myślę, że za kilka, góra kilkanaście lat będzie to piękne
miasto. Zachowało się tutaj jednak kilka oryginalnych zabytków. Przede wszystkim
katedra pw. św. Mikołaja, będąca równocześnie sanktuarium Krzyża Świętego.
Wnętrze tego obiektu jest trochę ciemne co przyczynia się do osiągnięcia
odpowiedniego nastroju przez zwiedzających. A ponieważ zgromadzono tu wiele
pięknych ołtarzy jest na co popatrzeć. Ciekawość wzbudza także ołtarz szafkowy,
który został stąd wywieziony. Ujrzeliśmy go na fotografiach które pokazał nam
nasz przewodnik. Bardzo ciekawe eksponaty zgromadzone zostały w tutejszym
muzeum. Trafiliśmy na pracownika potrafiącego w ładnej formie przekazać swoją
wiedzę. Czasami trafiają się tacy ludzie. Należy wtedy korzystać z tego. Ale
wracając do miejsca zakwaterowania natknęliśmy się na bardzo ciekawą pamiątkową
płytę przedstawiającą rozdarte na pół dawne województwo elbląskie. Jest to wyraz
uczuć mieszkańców do dawnej jednostki administracyjnej.
Po obiedzie, jak to bywa na tego
typu imprezach, nastąpiło uroczyste otwarcie Zlotu i wystąpienia władz i
zaproszonych gości. Ale nie trwało to zbyt długo. Dlatego można było poświecić
sporo czasu na obejrzenie kilku zbiorów krajoznawczych wystawionych tutaj przez
kolekcjonerów. Ponieważ jedna z tych kolekcji bardzo wyróżniała się, muszę tutaj
pochwalić jej twórcę. Jest nim kol. Zbigniew Lewandowski. Stworzył on duży zbiór
odznak krajoznawczych i turystycznych jakie każdy turysta może zdobywać. Ale
oprawa tych odznak, sposób ich przedstawienia (uzupełnienia nie posiadanych
jeszcze odznak) są nie tylko, że bardzo czytelne, ale także wprost zachęcają do
zapoznania się z nimi. Zauważyłem, że wielu turystów od razu zaczęło sprawdzać
czy posiadają prezentowane tu odznaki i czy nie brakuje im takich w ich
zbiorach. Bardzo to budujące.
Zaprezentowano tu nam cały cykl
wykładów pod wspólną nazwą „Konferencja popularno-krajoznawcza 150 lat Kanału
Elbląskiego". Z tych kilku wykładów, szczerze powiedziawszy, to w pamięci
zachował się jeden, o mądrym tytule "Turystyka kulturowa wobec Kanału
Elbląskiego". Po krótkim czasie okazało się, że Janusz Hochleitner z
Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, tak ładnie nam przedstawił, ten
wydawałoby się nudny temat, że z ciekawością go wysłuchaliśmy. Widać iż gościu
potrafi nie tylko gadać ale wnieść coś pozytywnego do swoich opowieści. Z
przyjemnością słuchało się jego wywodów.
Kolejnego dnia od samego ranka
panował spory ruch. Mieliśmy wyruszyć na wycieczki objazdowe. Każdy szykował się
do nich jak potrafił. Zabieraliśmy mapy, notatniki, aparaty fotograficzne. Widać
że każdy chciał coś z tych wycieczek utrwalić i zachować w pamięci. Moja
pierwsza wycieczka zaczęła się od kursu statkiem po Kanale Elbląskim. Pogoda,
wbrew zapowiedziom, nie była najgorsza. Niestety statek ma miejsca zarówno na
pokładzie górnym jak i dolnym. Dlatego chcąc cos zobaczyć stanęliśmy sobie przy
burcie. Ale widoki jakie wkrótce zobaczyliśmy wynagrodziły nam wszystkie
niedogodności. Gdy wpłynęliśmy już na Jezioro Drużno nie mogliśmy uwierzyć swoim
oczom. Tak rozległe tereny wodne, całe porośnięte, jeszcze kwitnącymi
gdzieniegdzie roślinami, wyglądem przypominające pływające wyspy. A do tego tak
duże nagromadzenie ptactwa. Jednym słowem byliśmy zauroczeni. Co prawda
osobiście uważam, ze nie ma nic piękniejszego niż góry, ale dla tego co tu
zobaczyłem mogę zrobić wyjątek. Warto było jechać przez całą Polskę. Sama zaś
podróż statkiem, początkowo bardzo ciekawa, po pokonaniu pierwszej pochylni,
następnie drugiej, powoli zaczęła obojętnieć. Bo ileż godzin można powtarzać te
same czynności. Wtedy spora grupa z nas doceniła dolny pokład, zwłaszcza że był
tam jakiś bufecik z napojami. Ale i tu spotkało nas małe zaskoczenie. W
pierwszej chwili po zajęciu miejsc przy stołach nie zwracaliśmy na to uwagi. Ale
po chwili dotarło do nas, że siedzimy poniżej poziomu wody. Dziwne to uczucie.
Nie wywoływało strachu czy czegoś podobnego, wiedzieliśmy przecież, że tor wodny
ma góra do jednego metra głębokości. Ale widok wody na wysokości wzroku trochę
dziwił. Ożywiliśmy się dopiero na pochylni Buczyniec, gdzie pokazano nam jak
działa napęd. Gdy ogląda się takie stare a pożyteczne rzeczy, człowieka zawsze
nachodzą ciekawe myśli. Bo tutaj wszystko działa tylko za pomocą wody. Bez
prądu. I znowu okazuje się że można! Bo dzisiaj to zaprojektowanie czegoś co by
działało tylko dzięki siłom natury jest ponad siły i wyobrażenie wielu
projektantów.
Po obiedzie zaserwowano kolejną
sesję krajoznawczą pt "Przyroda Kanału Elbląskiego i okolic Elbląga". Próbowano
nam przedstawić w możliwe przystępny sposób dane dotyczące samego kanału, jego
otoczenia, czy wreszcie flory i fauny tych okolic. Ale czy prelegenci mieli
jakiekolwiek szanse zrobić to ciekawiej niż natura. Rano wszystko to widzieliśmy
na własne oczy i dlatego teraz docierały do nas tylko suche dane. Bo całe piękno
tych terenów pozostało tam. Tutaj nie mogło być to już to samo. Jedyne co
utkwiło nam w pamięci to dane na temat Zespołu Parków Krajobrazowych, na temat
liczebności żyjących tu stworzeń. Ale to niestety jak się okazało nazajutrz nie
wytrzymało konfrontacji z rzeczywistością w terenie. Nie będę jednak uprzedzać
faktów. Pojechaliśmy zatem następnego dnia do Jerzwałdu, gdzie ma swoja siedzibę
Dyrekcja Parku Krajobrazowego Pojezierza Iławskiego i Wzgórz Dylewskich. Jest
tutaj zarówno muzeum przyrodnicze jak i ogród dydaktyczny. Niestety to co
ujrzeliśmy, w porównaniu do wspaniałej pogadanki dnia poprzedniego, jaką
wygłosiła pracownica tego Parku, raczej nie wprawiło nas w zachwyt. Czasami tak
bywa, życie to nie bajka. Zaprowadzono nas obok, na grób Zbigniewa Nienadzkiego.
Może to nic takiego ale każdy z nas czytał jego książki, oglądał filmy o "Panu
Samochodziku" i zobaczenie domu w którym mieszkał ten nietuzinkowy pisarz, było
dla nas ciekawe. Zwłaszcza, że jakiś czas temu prasa bardzo się rozpisywała o
niesnaskach jakie miały miejsce po jego śmierci. No i wreszcie po wysłuchaniu
tylu opowieści o krzyżakach dotarliśmy do zamku w Szymbarku. Bo już myśleliśmy
że to tylko takie przechwałki. Ale jest, jest prawdziwy zamek krzyżacki. I to
jaki wielki. Wrażenie pozytywne, oczywiście jeśli chodzi o budowlę. Chociaż ze
względu na obecnych właścicieli jego przyszłość nie rysuje się w różowych
barwach. Ale obiekt ten przetrwał tyle wieków, przetrwa jeszcze kolejne. W
miejscowości Ławice dotarliśmy do szkoły, w której utworzono Izbę Pamięci
poświeconą profesorowi Emilowi von Behringowi, który właśnie w tej miejscowości
przyszedł na świat w roku 1854. A w roku 1901 otrzymał jako pierwszy nagrodę
Nobla w dziedzinie medycyny za wynalezienie surowicy przeciwbłoniczej. Był on
też współtwórcą szczepionki przeciwtężcowej. Jego osiągnięcia przyczyniły się do
uratowania wielu ludzi. Dlatego dobrze stało sie, że taka Izba powstała. Ludzi
tej miary, obojętnie jakiej byli narodowości, jeśli pochodzili stąd, należy
eksponować i chwalić się nimi i ich osiągnięciami.
Pogoda w dalszym ciągu była ładna,
udaliśmy się zatem do Ostródy. Niestety spotkało nas tam rozczarowanie. Okazało
się, ze muzeum zamkowe czynne jest tylko do godziny szesnastej. A było już
siedem po. Przewodnik zapomniał że dzisiaj jest sobota, a więc zgodnie z
polskimi normami obiekty tego typu czynne są krócej. Przecież pracownicy w nich
zatrudnieni muszą tez mieć wolne, zwłaszcza w soboty i niedziele. Bo turyści
przeważnie odwiedzają ich tłumnie w dni robocze, prawda? Gdyby ktoś chciał, to
bez problemów może zwiedzić jeszcze czynną o tej porze wystawę : Sztuka Indian.
Wykorzystaliśmy jednak pozostały nam czas na odpoczynek na molo. Mogliśmy
popatrzeć jak sprytnie urządzono tutaj wyciąg dla wodniaków. Piękne miejsce i
nie było tłoku. W drodze powrotnej na kolację udało nam się jeszcze zobaczyć
śluzę w Miłomłynie. Niestety nie mieliśmy tyle szczęścia co grupa poprzednia,
której udało się być świadkami śluzowania jachtu. Ale czasami tak bywa.
Ostatnia nasza wycieczka
zapowiadała się ciekawie. Zdążyliśmy bowiem poznać relację uczestników tej samej
trasy z dnia wczorajszego. Czekaliśmy zatem z niecierpliwością na wyjazd. No i
wycieczka się zaczęła. Od razu dotarliśmy do miejscowości Cyganek. Obejrzeliśmy
tam ładny kościółek św. Mikołaja, obecnie grekokatolicki. Z zaciekawieniem
wysłuchaliśmy opowiadania księdza. Dowiedzieliśmy się, że wzbudzająca nasze
zainteresowanie metalowa figura Chrystusa przed kościołem jest podziurawiona od
kul z pepeszy. Czyli dobrze myśleliśmy. Za kościołem przyjął nas pan Marek Opitz,
który właśnie składa przeniesioną tu starą chałupę. Po skończonej pracy będzie
to wspaniały obiekt. Obok zgromadził on odzyskane z ogrodzeń i starych
fundamentów kamienie z różnymi napisami. Były one pierwotnie użyte jako kamienie
nagrobne. W utworzonym tutaj lapidarium są ich dziesiątki. A tak oficjalnie jest
to Cmentarz Jedenastu Wsi. Ta piękna nazwa powstała od tego, że na jego
utrzymanie łożyli mieszkańcy właśnie jedenastu wsi.
Bardzo ciekawym obiektem okazała
się stacja pomp w Chłodniewie. Dawno temu tereny te były zalane. Aby odzyskać je
zaczęto budować foldery. Początkowo było ich kilkadziesiąt. Woda odzyskiwana z
nich płynęła rowami, których wybudowano dziesiątki kilometrów. A wszystko to
początkowo było napędzane wiatrakami. Później zastosowano pompy parowe,
następnie spalinowe i w końcu elektryczne. Obecnie jest tu już tylko jeden
polder ale za to mający ponad 20 tys. hektarów. A nowoczesne pompy wystarczają
aby codziennie zrzucić z tak dużego terenu ponad pół centymetrów wody. Wszystko
związane z odwadnianiem tych terenów zaczęło się w czasach krzyżackich, ale tak
naprawdę prawdziwe wyniki osiągnęli przybyli tu w XIX wieku menonici. Byli oni
prawdziwymi mistrzami jeśli chodzi o odwadnianie gruntów.
Dotarliśmy także do miejsca, które
dostarcza bólu wielu zwiedzającym. Przypomina im bowiem czasy II wojny
światowej. Niejeden z uczestników wycieczki był w tym lub podobnym obozie i wie
co przeżyli uwiezieni tutaj ludzie. To miejsce to obóz w Sztutowie. Dlatego po
zapoznaniu się z jego historią przejechaliśmy do miejscowości o nazwie Stegna.
Jest tutaj niewielki kościółek. Z zewnątrz wydał nam się niezbyt ciekawym
obiektem. Ale jak weszliśmy do środka oniemieliśmy z zachwytu. Prowadzone są
tutaj prace renowacyjne. Mogliśmy poobserwować jak konserwatorzy naklejali
właśnie płatki złota na odświeżone rzeźby. Cały jednak strop pokryty jest
wspaniałymi kolorowymi malowidłami. Jak się okazało malowidła te umieszczono na
olbrzymich płachtach lnianych, które przyklejono za pomocą żywicy do stropu.
Przy prospekcie organowym podwieszono duży model okrętu. A pod ołtarzem
umieszczono bardzo nietypowe przedstawienie ostatniej wieczerzy. Nie zdradzę
dlaczego nietypowe. Niech każdy kogo to zaintryguje sam spróbuje znaleźć na to
odpowiedź.
W Mikoszewie trafiliśmy akurat na
moment w którym od brzegu odbijał prom załadowany samochodami. Obok
wypatrzyliśmy nieczynny już stary obrotowy most służący kiedyś kolejce
wąskotorowej. W Drewnicy zobaczyliśmy wreszcie pierwszy drewniany wiatrak. To
prawdziwy koźlak. Był akurat jego właściciel, który prowadzi prace remontowe.
Ale i tak obiekt ten przedstawia się imponująco. Skoro są to tereny związane
przede wszystkim z wodą w każdym przypadku, dotarliśmy na śluzę Gdańska Głowa,
na Szkarpawie. Jest to naprawdę duży obiekt. Ale najciekawszy okazał się widok
na szeroko rozlaną w tym miejscu Wisłę. Coś wspaniałego. Przewodnik opowiedział
nam jeszcze o wybudowanym tutaj bastionie mającym bronić dostępu do Gdańska.
Później dobudowano jeszcze jeden. Okazały się one jednak niewypałami, bo zamiast
bronić miasta, były od razu zdobywane. Dlatego rozebrano je. W Palczewie
dotarliśmy do kolejnego wiatraka. Jednak był on zupełnie inny. Nie dość, że na
wzgórku stała część murowana, a wyżej już drewniana, to jego część obrotowa
znajduje się tylko na górze i ma ona kształt wywróconej łódki. Na koniec
dotarliśmy do miejscowości Stogi, na największy z zachowanych cmentarzy
menonickich. Wytłumaczono nam co to są stelle, jakie są ich rodzaje, jakie mają
one ozdoby, w jaki sposób ukazywano wiek osoby pochowanej. Pokazano też miejsce
pochówku ostatniego zmarłego w 1991 roku, menonity. Niestety, jak to bywa w
naszym pięknym kraju, człowiek ten, który zrobił wiele dobrego dla tego miejsca
nie został pochowany zgodnie ze swoim życzeniem z innymi menonitami. Nie
pozwolono na to.
I tak oto zakończyliśmy poznawanie
tych ziem. Pozostało nam tylko odpocząć i nazajutrz rozjechać się do domów.
Muszę jednak powiedzieć, że to co tutaj zobaczyłem tak mnie zauroczyło, że na
pewno wrócę tu jeszcze prędzej czy później. Mało tego postaram się namówić
innych aby wybrali się ze mną.